...jest taka dzielnica w Warszawie


Kazimierz Brandys, "Listy do pani Z." (1958 r.)

Mam dla Pani pewną propozycję: Żoliborz. Niech Pani jej nie traktuje w sensie mieszkaniowym; wiem, że Pani lubi swój obecny adres i nie zamierza go zmieniać. Proponuję Pani Żoliborz nie jako dzielnicę, lecz jako światopogląd i obyczajowość. Jest to część Warszawy od dawna zamieszkała przez pracującą inteligencję - dzielnica o tradycjach świeckich, spółdzielczych i demokratycznych. Namawiam Panią na ten model.

Pierwszą cechą żoliborzanina jest rozwinięta świadomość swojego miejsca zamieszkania. Żoliborzanin nie mieszka w Warszawie, tylko na Żoliborzu, tak jak Mickiewicz na Litwie. Prawdziwa polskość rodziła się przeważnie pod znakiem Pogoni, najlepsza warszawskość - między Cytadelą a Laskiem Bielańskim. Drugą cechą żoliborzanina jest uspołecznienie. Żoliborz miał zawsze koncepcję urządzenia kraju, był dzielnicą z programem społecznym, rozwijał akcje ideowe. Wytworzył swój autentyczny typ życia, bardzo europejski a zarazem nic nie mający wspólnego z imitacją: obyczajowość zrzeszonego inteligenta, o skromnych środkach i żywych potrzebach kulturalnych, czytelnika-dyskutanta, krytycznego świadomego widza. Żoliborz mniej pije od innych dzielnic, mieszka i ubiera się mniej modnie niż, dajmy na to, Saska Kępa, czyta więcej niż Mokotów czy Śródmieście, żoliborskie szkoły mają swój własny społecznikowsko-laicki charakter. Dla uzupełnienia obrazu powinienem dodać, że teatrem przedwojennego Żoliborza było "Ateneum" Jaracza, pisarzem - Boy, a pismem "Czarno na białym". Wreszcie o silnej indywidualności tej dzielnicy świadczy fakt, że ona jedna chrzci mieszkańców swą nazwą. Niech Pani spróbuje powiedzieć "ochociarz" lub "czerniakowianin" - jakoś to nie wychodzi.

Proszę Pani, ten obraz jest idealny, bo służy do skonstruowania pojęcia. W życiu bywa różnie (jak kiedyś rzekł Heidegger), toteż może się zdarzyć, że na Żoliborzu zamieszka świniowaty kołtun. I odwrotnie - sam mam przyjaciół, klasycznych żoliborzan, którzy mieszkają na Marszałkowskiej 18. No, to pojęcie już mamy. "Żoliborz" jest to typ kultury możliwy dla Polaka. Powtarzam: możliwy, czyli taki, który się przyjmuje, który ma szansę na masowość.
(...)

Niech się pani rozejrzy np. po salach teatralnych: "Żoliborz" stanowi w nich zawsze część frekwencji. Bo "Żoliborz" nie skapitulował. Dziury społeczne, rozrzedzone przestrzenie życiowe - chce zapełniać kulturą. Wątpi Pani, czy to istotnie mieszkańcy Żoliborza? Nie to jest najważniejsze; mogę Panią zapewnić, że bez względu na to, w jakiej mieszkają dzielnicy, są Żoliborzem w swoich środowiskach. Ważne jest to, że są, że nie przestali istnieć jako treść społeczna. Powinna Pani przywiązywać wagę do ich obecności. Gdyby w teatrze nagle wybuchł pożar, może Pani być spokojna, że znalazłaby się grupa widzów, którzy by po pierwsze: usiłowali zapobiec panice; po drugie: wezwali straż ogniową; po trzecie: ratowali z płomieni, co i kogo się da. Potem wsiedliby w tramwaj, żeby wrócić do domu i w najbliższą niedzielę wygłosić w dzielnicy pogadankę o niebezpieczeństwie pożarów oraz metodach gaszenia. Być może, pogadanka zawierałaby cytaty z Przedwiośnia i garść wspomnień z obozów harcerskich. Otóż z pełną odpowiedzialnością mogę Pani zaręczyć, że wszyscy ci panowie są mieszkańcami Żoliborza, przynajmniej w moim pojęciu.

W porównaniu ze średnią Zachodu ich wyposażenie cywilizacyjne przedstawia się nader skromnie. Nie mają ani telewizorów, ani lodówek, ani skuterów, ani air condition. Nie mają prawie nic prócz dobrej woli. Brak im współczesnej instrumentacji, która nadaje rytm kulturze, brak im tła, oprawy codziennego życia, dobrze działającej aparatury usług i atrakcji. Pozostaje im praca, książki, brydż, trochę sztuki, trochę sportu - turystyka w granicach kraju. I dyskusja o tym jak jest i jak być powinno.

Mają o tyle mniej, a stanowią o tyle więcej. Oto, proszę Pani, jeszcze jedna zagadka naszej nieprzeniknionej ojczyzny. Bo wbrew wszystkiemu ich żoliborskie treści duchowe, ich ambicje i pojęcia - są lepszą, wyższą propozycją nowego humanizmu niż przeciętna świadomość człowieka Zachodu. Może Pani na nich liczyć w czymkolwiek, co ma związek z ideą obywatelską, z poczuciem prawa społecznego. Udzielą Pani poparcia w potrzebie tolerancji okażą się z Panią solidarni w niechęci do fanatyzmu; jednakże nie odstąpią od paru zasad, które część ludzkości postawiła sobie w walce o wolność. Są uczciwymi gwarantami kultury narodowej - pielęgnują jej ciągłość jako odbiorcy i stanowią trwały adres dla współczesnej twórczości. Jednym słowem zabezpieczają Panią przed najgorszym: przed samotnością we własnym narodzie.

Niech się Pani nie dąsa, nie zamierzam wygłaszać pochwały na cześć jeszcze jednej abstrakcji. Stawiam sprawę po prostu. W naszym życiu istnieją niedocenione wartości i niewykorzystane siły (jesteśmy tym zakresie wielkimi specjalistami). Jedną z nich jest "Żoliborz", czyli obecność uspołecznionej warstwy obywatelskiej, która ma szanse stworzenia "polskiej socjalistycznej średniej" - ambitnej kierunkowej dla naszego rozwoju.

Pytanie: jak to zrobić? Proszę Pani, w Polsce wszystko polega na takich pytaniach. Jak to zrobić? Właśnie dlatego łeb mi tutaj pęka! Tutaj, w tych rajskich krajobrazach, ciągle dzwoni mi w uszach tramwaj warszawski ze swoim nudnym, jazgotliwym pytaniem: jak to załatwić? jak to zrobić?

Niech mi Pani daruje, na dzisiaj mam tylko jedną odpowiedź: wiedzieć. Wiedzieć, że jest taka dzielnica w Warszawie...